Fundacja Rozwoju Systemu Edukacji
Data publikacji: 20.12.2024 r.
Od małego słyszała, by porzucić marzenia, bo nic z tego nie będzie. Paraolimpijka Monika Kukla wraz z drużyną piłkarek zdobyła właśnie brąz na mistrzostwach świata w amp futbolu!
Trzy, dwa, jeden, start! No to w skrócie: trzecie miejsce, druga minuta, jeden do zera. Tak można podsumować pierwsze w historii żeńskie mistrzostwa świata w amp futbolu [z ang. Amputee Football – piłka nożna rozgrywana przez zawodników po amputacji kończyny] dla polskiej reprezentacji. A pani gol przesądził o brązowym medalu.
Sama byłam zaskoczona, jak szybko to się wydarzyło. Wykorzystałam zamieszanie w drużynie Kenijek, które w pierwszych chwilach meczu nie wiedziały, jak gramy. Ale nasz brąz to zasługa całej drużyny.
Tylko to pani strzeliła jedynego gola. Gola na miarę zwycięstwa.
Liczyłam na 2:0. Ale nie ma co żałować, ważna jest wygrana. Gdy tylko usłyszałam ostatni gwizdek, poczułam ulgę. Zeszło ze mnie ciśnienie, położyłam się na murawie, bo już nie miałam siły stać, i wtedy do mnie dotarło, co się stało. Czułam przeogromną radość, a później płakałam ze szczęścia, bo w końcu zrobiłyśmy wielki krok w polskiej historii kobiecego amp futbolu. A dla mnie to największe osiągnięcie w dotychczasowej karierze sportowej. Ciągle ktoś do mnie dzwoni i gratuluje mi sukcesu.
To może dlatego nie jest łatwo dodzwonić się do pani i umówić na rozmowę...
Faktycznie, ciągle trenuję, przygotowuję się do kolejnych zawodów, a niedawno doszły mi jeszcze studia. Tyle tego jest, że trudno mi znaleźć czas nawet, by odwiedzić rodziców. Odkąd w moje życie wkradł się sport, brakuje mi czasu wolnego.
Nie może pani sobie powiedzieć choć na chwilę „stop”?
Dobrze byłoby wziąć głębszy oddech, dać odpocząć organizmowi, bo jednak regeneracja dla zawodnika jest bardzo ważna. Szczególnie jeśli chce się być coraz lepszym. Ale w tym roku na przykład pojechałam do Paryża na igrzyska paraolimpijskie, a po nich od razu szykowałam się na mistrzostwa świata w kobiecym amp futbolu. Do jednych i drugich zawodów zupełnie inaczej się przygotowuję.
Tym bardziej, że na pierwszej imprezie pływała pani na kajakach, a na drugiej – kopała piłkę. A gdyby tak zerknąć wstecz, to mamy jeszcze pani udział w igrzyskach zimowych w Pekinie w paranarciarstwie biegowym i parabiathlonie. Skąd tyle dyscyplin?
Zaczęło się od rehabilitacji. Urodziłam się bez kości udowej i mam jedną nogę krótszą o 30 cm. Lekarze zalecili mi hipoterapię, czyli rehabilitację z udziałem konia. Wskakiwałam na niego przy pomocy instruktora. Rytmiczne kołysanie podczas jazdy konnej, ale też ciepło zwierzęcia rozluźniają mięśnie. Tak się zaczęło, ale wtedy nie przypuszczałam, że postawię na sport. Zajęcia z hipoterapii przekształciły się w rekreacyjną jazdę na koniu. Po prostu sprawiało mi to przyjemność – aż zrobiłam kurs instruktora rekreacji ruchowej jazdy konnej. Kilka lat później stwierdziłam, że chcę uprawiać sport wyczynowo jako zawodnik. Pomyślałam, że mimo fizycznych ograniczeń mogę to zrobić.
Tata też inspirował?
Z pewnością. Tata trenował tenis stołowy. Podglądałam go w pracy, a później sama zaczęłam grać w ping-ponga. W domu dużo się mówiło o sporcie, a mnie to coraz bardziej kręciło.
Co tak panią wciągnęło?
Rywalizacja z innymi, choć zaznaczam, że chodzi mi o zdrową rywalizację. A więc adrenalina, a po drugie – sport pozwala rozładować negatywne emocje. Dla mnie to było oczyszczające, tym bardziej że w szkole słyszałam, by nie brać się za sport, bo się do tego nie nadaję.
Kto tak mówił?
Osoby, które jako dziecko w podstawówce mogłam postrzegać jako autorytet. A one sączyły mi do ucha rady, bym porzuciła marzenia, bo nic z tego nie będzie. Gdy kilkanaście lat później występowałam na igrzyskach paraolimpijskich, miałam silną pokusę, by wysłać im pocztówkę z Pekinu czy Paryża i napisać, jak wiele osiągnęłam. Czasem się zastanawiam, czy dziś, gdy czytają o moich sukcesach, czują, jak bardzo podcinały mi skrzydła.
Szkoła potrafi być traumatycznym doświadczeniem dla wielu. Dzieciaki też pani docinały?
Były złośliwe odzywki, ale wymazałam je z pamięci. Staram się nie trzymać w głowie tego, co zburzyło mi wiarę w siebie.
A pani motto – jak przeczytałem na stronie Polskiego Komitetu Paralimpijskiego – brzmi: „Marzenia się nie spełniają – marzenia się spełnia”.
To słowa Jakuba B. Bączka, byłego trenera mentalnego naszej siatkarskiej reprezentacji. Mocno się do nich przywiązałam.
Odnosi je pani tylko do swojej kariery sportowej?
One idealnie pasują do każdej sfery mojego życia. Bardzo chciałam skończyć studia. Wybrałam Akademię Wychowania Fizycznego w Katowicach, choć wszyscy wokoło mówili, że będzie mi ciężko, bo jest tam dużo zajęć sportowych. A ja udowodniłam im i sobie, że mimo swoich ograniczeń mogę studiować na AWF. Pomogli mi prowadzący zajęcia, bo dostosowali ćwiczenia do moich możliwości fizycznych. Na zajęciach tanecznych koledzy z roku trenowali kolejne układy, poruszając się po całej sali. Ja ograniczyłam się do paru kroków w każdą stronę. Oczywiście nie będę tańczyć jak moi pełnosprawni znajomi ze studiów, ale swój cel osiągam skromniejszymi środkami. Inny przykład, z siłowni. Martwy ciąg to teoretycznie proste ćwiczenie, które wykonuje się na stojąco. Polega na podnoszeniu z podłogi sztangi do momentu aż wyprostujemy plecy i kolana. Nie jestem w stanie tego zrobić. Z pomocą przyszedł mój trener. Zaproponował inne rozwiązanie. Zamiast stać, siadam na ławeczce i z tej pozycji podnoszę sztangę. Pracują u mnie podobne partie mięśni co u innych, którzy wykonują martwy ciąg w klasyczny sposób. Ćwiczenie wykonane.
Pani motto zakłada aktywne podejście do życia. Nie czekam, co przyniesie mi los, tylko biorę sprawy we własne ręce i... nogi, nawet jeśli nie są one w pełni sprawne. Stąd też pani działalność wolontariacka?
Tak, bo także zahacza o sport. Zgłosiłam się jako wolontariuszka, która pomaga w organizacji Biegu Erasmusa. Urzekła mnie idea tej imprezy. Bo promuje najprostszą aktywność fizyczną wśród młodych, która nie wymaga wcześniejszych treningów, a jednocześnie niesie ze sobą dodatkowe przesłanie. Spodobała mi się też atmosfera, jaka panowała wśród wolontariuszy. Widziałam uśmiechniętych ludzi. Fajnie było obserwować, jak szybko rodzi się przyjaźń między osobami, które dopiero co się poznały. Chciałam być częścią tego teamu. Okazało się, że nasz dobry humor ma wymierne skutki. Przygotowywanie pakietów startowych zajmowało nam coraz mniej czasu, bo działaliśmy jak dobrze naoliwiona maszyna. To mnie zachęciło, by włączać się w kolejne edycje Biegu Erasmusa. I to mimo że czasem równolegle trenowałam. Pogodziłam obie aktywności, bo każda z nich dawała mi ogromną frajdę.
Co jeszcze daje pani frajdę poza sportem i wolontariatem?
Bardzo lubię gotować. Pichcenie przynosi mi dużo radości, szczególnie jeśli mogę coś smacznego przygotować najbliższym. To pozwala mi odreagować stresy po zawodach czy treningach. Poza tym dużo słucham muzyki. Po Mistrzostwach Europy w amp futbolu w Krakowie polubiłam turecki pop. Wtedy jednym z naszych przeciwników była drużyna z Turcji i po zdobyciu przez nich gola puszczano w hali ich hity. Od razu wpadły mi w ucho, więc szybko wskoczyły do mojej playlisty, którą układam sobie w telefonie.
A co tam teraz ma pani ustawione?
Niedawno za sprawą mojego chłopaka zaczęłam słuchać jazzu. To przy nim się ostatnio relaksuję.
Co daje większego kopa podczas treningów: turecki pop czy jazz?
Na treningi mam osobną playlistę. Gatunek jest mniej ważny. Liczy się tekst, który ma mnie motywować do ciężkiej pracy i pokonywania słabości. Dlatego są tam polskie piosenki. Teraz na przykład mam taki zestaw w telefonie: dwa utwory Mezo – „Życiówka” i „Muzyka, Sport, Motywacja”, a dalej Drużyna Mistrzów – „Wierz w siebie”.
Już tytuły motywują. A co powie pani tym, którzy czują się teraz przez panią zainspirowani, ale może też są w jakiś sposób ograniczeni, niekoniecznie fizycznie?
By wsłuchali się w siebie. Jeśli o czymś marzysz, nie myśl o przeszkodach, ale szukaj drogi, która doprowadzi cię do celu. Apeluję też do rodziców, bo wiem, że często wkraczają do gry i hamują dziecięce pragnienia. Nie ograniczajcie ich. Pewnie macie rację, gdy mówicie, że można sobie zrobić krzywdę, przewrócić się, ale kto z nas tak nie miał. I co? Jakoś żyjemy i nic nam nie jest. Pozwólcie córce czy synowi pójść na trening. Niech sami zdecydują, czy chcą chodzić dalej. Najtrudniejszy jest pierwszy krok. Być może osoba, która teraz siedzi w domu i myśli sobie, że nie ma sensu iść na trening, jest naszym przyszłym olimpijczykiem. Dopóki nie spróbujesz, to się nie dowiesz.
Serdecznie dziękujemy za udostępnienie Hali Piłkarskiej do sesji zdjęciowej: halapilkarska.pl/kontakt