Fundacja Rozwoju Systemu Edukacji
Data publikacji: 24.01.2024 r.
Powoli zaczynamy ewoluować w kierunku społeczeństwa opartego na wiedzy, ale nie dbamy o naukę w jej systemowym rozumieniu – mówi dr Maciej Kawecki, prezes Instytutu Polska Przyszłości im. St. Lema i popularyzator polskich innowacji.
W wieku dziewięciu lat poszedł na Politechnikę Lubelską. Został najmłodszym studentem w Polsce. Swoje wynalazki tworzy od czwartego roku życia. Projektuje roboty, sterowniki, silniki. Pan wie, o kim mówię, bo się znacie. Co najbardziej urzeka w historii Kamila Wrońskiego?
Wszystko! Ale najbardziej to, że potrafi łączyć świat dziecięcy z naukowym, że konsekwentnie dąży do celu i że w tak młodym wieku wie, co i jak chce robić w życiu. Kamil jest niesamowity. Gdy odwiedzam go w domu pod Lublinem, widzę klocki Lego, którymi nadal się bawi, a jednocześnie rozmawiam z nim jak z dorosłym człowiekiem. A to wciąż nastolatek.
To jeden z wielu młodych polskich talentów promowanych przez pana w sieci. Mówi pan o nim: matematyczny geniusz.
Bo jego intelekt bardzo często przekracza umysły naukowców. Kamil ma rodziców, którzy mocno go wspierają. Pewnie też dzięki bliskiej, wręcz przyjacielskiej relacji z tatą Patrykiem udaje mu się przekraczać własne granice. Kamil jest introwertykiem i występ przed publicznością to dla niego ogromny stres. Bardzo się cieszę, że rok temu podczas organizowanego przeze mnie Festiwalu Lema udało mi się zaprosić go na scenę. Wystąpił przed masą młodych ludzi. Widziałem, jak było to dla niego trudne, ale zrobił to.
To ciekawe, bo ten sam introwertyk potrafi się skutecznie postawić większym od siebie. Dostał sporo propozycji współpracy od renomowanych firm. Odmawiał, bo chciał założyć własny biznes. To wymaga odwagi.
Tym bardziej gdy jest się nastolatkiem. A Kamil tak mocno wyróżniał się na tle rówieśników, że w pewien sposób czuł się wykluczony. Gdy ogłoszono, że dziewięciolatek idzie na studia, reakcje były mieszane. Słyszał, że nie będzie miał dzieciństwa, podważano jego umiejętności i nie wierzono, że sam konstruuje roboty. Początkowo dostał wsparcie i zgodę od minister Anny Zalewskiej, by zacząć studia na Politechnice Lubelskiej, będąc jednocześnie uczniem podstawówki. Gdy jednak zainteresowanie mediów Kamilem zmalało, zaczęły się problemy, bo nasz system edukacji nie jest dostosowany do pracy z wybitnymi jednostkami. Bez świadectwa dojrzałości nie można ukończyć studiów. Potrzebna jest do tego indywidualna decyzja ministra. Kamil jest jednak zbyt młody, by przystąpić teraz do matury. I tak koło się zamyka.
Zapowiedział pan, że stanie na głowie, by pomóc Kamilowi.
Nie odpuszczam, piszę pismo do resortu edukacji. Podejrzewam, że ministerstwo boi się wyłomu, bo skoro raz wydało rozporządzenie zezwalające Kamilowi, uczniowi podstawówki, na rozpoczęcie studiów, to być może zaraz zgłoszą się kolejni. I co wtedy? Jak to weryfikować? A Kamil jest naprawdę wyjątkowy. To pierwsza osoba w Polsce, której sąd pozwolił założyć firmę w wieku 14 lat, uzasadniając to jego dojrzałością emocjonalną. Finalnie zarejestrował ją w wieku 15 lat. To uzasadnienie jest jeszcze jednym świadectwem wyjątkowości Kamila, co powinno skłonić resort edukacji do potraktowania jego przypadku w sposób indywidualny.
A może jego historia to dowód na to, że jako społeczeństwo boimy się innowacji?
Na pewno. I podchodzimy do nich z lękiem. A to dlatego, że w Polsce istnieje ogromna dysproporcja w świadomości cyfrowej. Nadal też źle o sobie myślimy. Niepotrzebnie. Często przebywam za granicą i widzę, jak diametralnie w ostatnich latach zmieniło się postrzeganie Polaków. Przez lata żartowano sobie z nas w Chicago, że jesteśmy cwaniakami. Dziś już tego nie słychać. Za to z podziwem witają mnie na konferencjach w Stanach Zjednoczonych, gdy przedstawiam się, że jestem z Polski. Za czasów prezydentury Donalda Trumpa byliśmy w bardzo dobrych relacjach z Amerykanami z powodów politycznych. Teraz tak się dzieje ze względów geopolitycznych za sprawą wojny w Ukrainie, bo traktują nas jak bohaterów. Coraz więcej mówi się w Stanach też o polskich programistach i innowatorach.
Może będzie ich przybywać, bo namawia pan młodych, by korzystali z programów wsparcia. Szkoła nie wystarcza?
Pruski system edukacji, który nadal obowiązuje w Polsce, ma kilka atutów. Po pierwsze, jest uniwersalny, bo daje dostęp do wiedzy z różnych obszarów. U nas od pierwszej klasy szkoły podstawowej uczymy się matematyki, dzięki czemu przyszli programiści na studiach nie muszą zaczynać od podstaw, jak jest w wielu krajach na świecie, tylko idą na zajęcia z algorytmiki. Po drugie, nasza edukacja jest darmowa do poziomu studiów wyższych. Mamy się czym chwalić. Uniwersytet Warszawski zajął pierwsze miejsce na świecie, pokonując nawet Harvard pod względem liczby studentów, którzy dostają się do finału najważniejszego na świecie konkursu programistycznego studentów – ICPC. Uczniowie mają coraz lepszy sprzęt. W każdej szkole podstawowej w Polsce znajdują się już drukarki 3D. Co nie zmienia faktu, że warto naszą szkołę podpierać innymi projektami, jak choćby nauką programowania Mirona Mironiuka „Raz na 120 lat” czy edukacją w ramach Szkoły w Chmurze.
Nie wspomniał pan o programie Erasmus+, który jest nastawiony na międzynarodowe wymiany. Otwiera młodym mnóstwo możliwości zaspokajania swoich ambicji edukacyjnych. Pozwala też poznać rówieśników z innych państw i utwierdzić nas w przekonaniu, że nie odstajemy od reszty świata.
Dla nich to naturalne, bo nie pamiętają Polski poza Unią Europejską. To zupełnie inne pokolenie niż dzisiejsi 30- i 40-latkowie. Pokolenie, które umie stawiać granice, zna własną wartość, wie, czego chce, i korzysta z nowoczesnych technologii. Oni nie znają świata bez elektroniki. Mają w sobie zakodowane coś, co ja nazywam domyślnością cyfrową. Gdy napotkają problem, starają się go rozwiązać w cyfrowy sposób. Gorzej, gdy sobie nie radzą, bo brakuje im kompetencji właściwych naszemu pokoleniu, jak współpraca czy wymiana doświadczeń. Obecnie mamy do czynienia z pokoleniem geniuszy i idiotów technologicznych. I nie chcę nikogo obrażać. Geniuszy, bo domyślnie potrafią zrobić wszystko przy wykorzystaniu nowoczesnych technik, dlatego będą tak długo dłubać w telefonie czy aplikacji, aż wyciągną stamtąd to, czego potrzebują. Ale jak ich zapytam, jak to działa, to nie wiedzą. Widzę to u młodych programistów. Potrafią szybko kodować, są bardzo kreatywni, ale jak się wgryźć głębiej w jakiś problem techniczny, to robią wielkie oczy.
Przypomina mi się, jak kilka miesięcy temu skarżył się pan w mediach społecznościowych, że Facebook zmienił algorytm i posty poświęcone nauce miały obniżone zasięgi o 80 proc. To nie są nośne tematy?
Niestety nauka przegrywa w sieci z bieżącymi wydarzeniami: polityką, skandalami, celebrytami. Chcę jednak wierzyć w społeczeństwo oparte na wiedzy, niespolaryzowane, obiektywne. W dobie kryzysu autorytetów ludzie zwracają się w stronę nauki, bo poszukują punktów odniesienia i podparcia. Mam wrażenie, że jest sporo takich osób. Dobrym przykładem są odbiorcy moich filmów udostępnianych w serwisie YouTube. To godzinne, niemontowane rozmowy z naukowcami o trudnych tematach. Mam wrażenie, że powoli zaczynamy ewoluować w kierunku społeczeństwa opartego na wiedzy, ale nie dbamy o naukę w jej systemowym rozumieniu.
I stąd w sieci tak łatwo można trafić na rafy? Stanisław Lem ponad 60 lat temu pisał o postprawdzie. Przewidział to, co dziś jest zmorą internetu: fake newsy, niesprawdzone informacje czy po prostu kłamstwa. Każdy może wrzucić do sieci, co chce, i w jakiś sposób pozostaje to poza czyjąkolwiek kontrolą.
Wzmocnię tę tezę i powiem, że wchodzimy w erę, w której dezinformacja, manipulacja czy mistyfikacja przestają być tworzone tylko przez ludzi. Do gry wkroczyła sztuczna inteligencja. Coraz częściej zdarza się tak, że algorytmy, mimo że podejmują decyzje w oparciu o rzetelne dane, to przekazują nam finalnie nieprawdziwe informacje. To się nazywa halucynacją. Nauka nie wie dziś, jakie jest jej źródło. Są podejrzenia, że to jak z nauką przez człowieka języka naturalnego, czyli tego, którym teraz się porozumiewamy. Nie pamiętamy momentu, gdy się go uczyliśmy. Ale gdy teraz używam czasu teraźniejszego, przeszłego czy przyszłego, to o tym nie myślę. To się dzieje naturalnie, bo w okresie, którego nie pamiętamy, ktoś nas tego języka nauczył. I pewnie podobnie jest ze sztuczną inteligencją i algorytmami. Wchodzimy w erę, w której po raz pierwszy dochodzi do przerwania monopolu Google’a, który zaczyna być wtórnym źródłem wiedzy. A pierwotnym stają się wyszukiwarki oparte na silnikach AI i media społecznościowe.
Jak sobie z tym radzić?
Co prawda za kilka lat wejdzie w życie unijne rozporządzenie, które nakłada obowiązek informowania o treściach stworzonych przez AI, ale to nie rozwiąże problemu. Liczy się tylko krytyczne myślenie. Musimy z dużą dozą prawdopodobieństwa zdawać sobie sprawę, że to, co czytamy, jest nieprawdziwe, nawet jeśli sięgamy po media tworzone przez dziennikarzy, a nie sztuczną inteligencję.
Czyli z jednej strony AI, która miała nam ułatwiać życie tak jak sto lat temu roboty, a z drugiej mamy ogromne ryzyko z tym związane. Człowiek gdzieś w tym wszystkim pozostanie?
Tak. Pytanie tylko, w jakiej formule. Ewolucjonista powie, że każdy organizm żywy na świecie jest skazany na unicestwienie. Staje się tak, bo czynniki środowiskowe powodują, że gatunki się zmieniają i z czasem nie przypominają swej pierwotnej formy. Nikt nie mówił, że mózg ludzki nie jest w stanie wyewoluować do tego stopnia, że zacznie tworzyć narzędzia, które go zmienią jako gatunek. I tak powstaje Homo technicus, czyli człowiek techniczny. I technologia, i sztuczna inteligencja to wytwory ludzkiego mózgu, które nas zmieniają. Do tej pory to narzędzia zmieniały nasze zwyczaje czy działania, ale nie zmieniały nas w rozumieniu biologicznym: naszych powłok skórnych, układu kostnego, mózgu. Dziś mamy dysmorfię snapchatową, czyli zmianę rysów twarzy poprzez cyfryzację. Ludzie, chcąc wyglądać jak w filtrach mediów społecznościowych, decydują się na operacje zmieniające twarz, robią to też makijażem, mimiką itp. Dochodzimy więc do momentu, w którym technologie zmieniają nas biologicznie. To jest jakaś forma transhumanizmu. Powoli stajemy się Homo technicus, który być może za 100-200 lat będzie następcą Homo sapiens i w tym sensie człowiek w takim wydaniu, w jakim my go znamy, nie przetrwa.
dr Maciej Kawecki – nauczyciel akademicki, a przede wszystkim pasjonat nauki i dziennikarz technologiczny. Współzałożyciel fundacji Instytut Polska Przyszłości im. Stanisława Lema, której misją jest popularyzowanie innowacji i nowych technologii oraz budowanie świadomości cyfrowej społeczeństwa. Dyrektor Centrum Innowacji Uniwersytetu WSB Merito w Warszawie. Autor kanału „This Is IT” w serwisie YouTube: www.youtube.com/@MK_ThisIsIT. Sam o sobie mówi: „Stawiam na człowieka, który rozumie, że technologia to tylko i aż narzędzie w jego rękach, którym powinien pozytywnie zmieniać świat. Promuję to, co polskie i nowatorskie”. W 2022 r. Komisja Europejska przyznała mu tytuł Ambasadora Cyfrowej UE (Digital EU Ambassador).