Fundacja Rozwoju Systemu Edukacji
Data publikacji: 23.05.2024 r.
Gdy się rodzili, Polska była u progu członkostwa w UE. 20-latkowie Damian, Zosia i Karol opowiadają o swoich planach na przyszłość, znajomości języków obcych, doświadczeniach z Erasmusem i o tym, jak widzą Europę.
Damian Damięcki marzy, by osiągnąć to, co Hubert Hurkacz. Nie planuje być jednak najlepszym polskim tenisistą. Wystarczy mu, że swoje zdjęcie zobaczy obok Hubiego na ścianie prywatnego liceum sportowego, gdzie obaj (w różnych latach) zdawali maturę. W gablocie Sopockiej Akademii Tenisowej zdjęcie Hurkacza już wisi. Szkoła chwali się, że ich absolwent robi teraz światową karierę. Damian też chce sukcesu. – Mam potencjał, by stać się wizytówką tej szkoły. Chciałbym, żeby dyrektor powiedział kiedyś, że nie tylko Hubert Hurkacz, ale też Damian Damięcki do niej chodził – zwierza się 20-latek.
Wstępny biznesplan na swoje życie już ma. W skrócie wygląda to tak: skończyć studia z zarządzania w języku angielskim na Politechnice Gdańskiej, rozkręcić własną firmę, założyć rodzinę i zarabiać tyle, by nie trzeba było rezygnować z przyjemności. – Może uda się to osiągnąć w ciągu dziesięciu lat? Ale wiemy, że twórca KFC założył firmę, mając 60 lat, więc nigdy nie jest za późno – zaznacza.
Żyłkę do biznesu ma po rodzicach. Tata prowadzi firmę z branży grzewczej, pomaga mu mama, która wcześniej zajmowała wysokie stanowiska menedżerskie w kilku korporacjach. Damian z młodszym bratem Mateuszem – trójmiejskim influencerem – prowadzą markę odzieżową dla młodych ludzi, którzy chcą się wyróżnić. – Mateusz ma 120 tys. obserwujących na TikToku i 15 tys. na Instagramie. To są liczby, które nas zmotywowały do założenia marki, bo zauważyliśmy, że tę popularność można w sieci fajnie spieniężyć – opowiada 20-latek.
Damian stawia na przedsiębiorczość i rozwój osobisty. Dlatego podróżuje z tatą służbowo po świecie, grywa rodzinnie w golfa i odwiedza targi biznesowe. Wszędzie poznaje ludzi. Drugi cel realizuje na studiach. Gdy dostaje się na Politechnikę Gdańską, słyszy o programie Erasmus+. – Wiedziałem, że nie mogę odpuścić. Miałem kilka kryteriów wyboru miejsca: ciepły kraj, dużo atrakcji do zwiedzania w okolicy i dobre połączenie lotnicze z Gdańskiem, by na weekend móc szybko wrócić do domu – opowiada. Padło na Rzym.
– Włochy to mój ulubiony kraj po Polsce i Stanach Zjednoczonych. Do akademika miałem dziesięć minut piechotą z uczelni, a w pobliżu mieszkali przyjaciele ze Wspólnoty Chrześcijańskiej. Już kilka godzin po przyjeździe do Rzymu poszedłem na spotkanie z innymi erasmusowcami. Nie znałem nikogo, dlatego chodziłem na imprezy integracyjne, by jak najszybciej złapać kontakt z obcokrajowcami. Jestem ekstrawertykiem i ciągnie mnie do ludzi – mówi Damian.
Bez UE nie byłoby Erasmusa
Zosia Nowak – obecnie na Erasmusie w Belgii – również nie unika zawierania znajomości, choć nie jest to dla niej takie łatwe. – Jestem ambiwertyczką, bo łatwiej rozmawia mi się z jedną osobą i nie ma znaczenia, czy to Polak, czy obcokrajowiec, niż gdy wokół mnie jest dużo ludzi – wyjaśnia. – Najtrudniej było na początku, gdy trzeba wyjść ze swojej strefy komfortu i rozmawiać. To mnie krępuje i czasem z trudem otwieram się przed grupą – przyznaje 20-latka.
Zosia studiuje finanse i rachunkowość na Uniwersytecie Ekonomicznym we Wrocławiu. Przed wyjazdem na Erasmusa nie waha się ani chwili. – Zawsze chciałam pojechać i przekonać się na własnej skórze, jak to jest być na uczelni za granicą. Wybrałam Liège, bo znam dobrze język francuski – opowiada. Zosia jest wolontariuszką we wrocławskiej sekcji Erasmus Student Network, europejskiej sieci wspierającej uczestników wymian z różnych państw. – Oglądam to z drugiej strony, bo to my organizowaliśmy erasmusowcom czas wolny. Widząc, jak dobrze się bawią w Polsce, w pewnym momencie poczułam, że i ja chcę spróbować. Teraz najbardziej obawiam się tego, co w naszym gronie nazywamy depresją poerasmusową. Chodzi o szok, jaki towarzyszy tym, którzy po kilku miesiącach wracają do kraju. Erasmus to zupełnie inny świat, w którym wciąż coś się dzieje, ciągle jest się w podróży, dookoła są znajomi i nieznajomi, i nagle trzeba powrócić do życia. Jednak jednocześnie tęsknię za domem – za moimi bliskimi oraz naszą kulturą – uśmiecha się Zosia.
Damiana i Zosię łączy nie tylko wiek, ale i przekonanie, że bez obecności Polski w Unii Europejskiej ich wyjazd na Erasmusa byłby niemożliwy. – Nieraz łatwiej jest mi polecieć z Gdańska za granicę niż podróżować po kraju. Jestem wdzięczny Unii, że loty wewnątrz państw członkowskich nie wiążą się z dodatkowymi procedurami jak w przypadku rejsu do Stanów – mówi Damian. Zosia przyznaje: – Widzę po znajomych, że tak jak ja doceniają możliwość swobodnego przemieszczania się między różnymi krajami. To fantastyczne, że można wyjechać do innego państwa, kiedy się chce, i szukać tam pracy.
– Powinniśmy to docenić! – apeluje Karol Toborek, student filologii hiszpańskiej na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach. Właśnie dobiega końca jego roczny pobyt w Kadyksie. Jego współlokatorką i koleżanką z Erasmusa jest Walijka. – Kathleen jest bardzo zła, że wyszli z Unii. Przyjechała tu na wymianę. Pracuje w szkole jako pomoc nauczyciela. Opowiadała mi, że przez brexit straciła mnóstwo czasu i energii, bo musi wypełniać strasznie dużo dokumentów – mówi Karol.
Bycie w Unii? To oczywistość
Karol 1 maja nie świętował. – To oczywiście ważna data, a w tym roku wyjątkowa rocznica. Ale dla mnie – osoby urodzonej w 2004 r. – bycie w Unii jest czymś tak oczywistym, że nie wyobrażam sobie, by mogło być inaczej. Doceniam to, że z Katowic dzięki tanim liniom lotniczym mogę szybciej znaleźć się w Paryżu, niż przemieszczając się pociągiem nad polskie morze – opowiada Karol. Martwią go sprawy zupełnie inne niż ludzi o pokolenie starszych.
– Spotkałem podczas Erasmusa wielu rówieśników z innych państw, z którymi nie da się porozumieć – wspomina. – Na przykład Włosi, Francuzi czy Hiszpanie nie chcą się uczyć angielskiego, bo wychodzą z założenia, że to my powinniśmy znać ich język. Pamiętam, że na kursie hiszpańskiego mieliśmy studentów z Francji i Włoch, którzy chodzili na te zajęcia tylko po to, by dostać punkty. Nie chcieli się nauczyć choćby podstaw języka kraju, do którego przyjechali. To zupełnie inna mentalność niż wśród polskich studentów. Nam byłoby głupio, gdybyśmy nie mówili dobrze po angielsku – ocenia Karol.
Dla niego nauka języków obcych nie jest problemem. – Chodziłem do dwujęzycznej podstawówki z francuskim i angielskim, później przeszedłem na włoski, w gimnazjum zacząłem hiszpański, którego naukę kontynuowałem w liceum, a teraz na studiach zacząłem się uczyć jeszcze portugalskiego – wylicza Karol. Dodatkowo – przed rozpoczęciem Erasmusa – spędza trzy miesiące w Walencji na intensywnym kursie hiszpańskiego. Nauka procentuje. Zdobywa certyfikat potwierdzający bardzo dobrą znajomość języka. Na studiach w Kadyksie nie ma więc problemu z rozumieniem tego, co mówią na zajęciach.
– Zakochałem się w Hiszpanii od razu – przyznaje Karol. – Ludzie są tu mili i otwarci. Pierwszego dnia, jakieś dziesięć minut po tym, gdy dotarliśmy z walizkami do mieszkania, przyszła do nas sąsiadka z ciastem i winem. Chciała się przywitać i dowiedzieć, skąd jesteśmy i co tu robimy. To mnie od razu urzekło. Ludzie są nas ciekawi. Gdy robiliśmy wielkie sprzątanie mieszkania, kilka osób chciało nam pożyczyć odkurzacz. Gdy zamówiłem paczki, ale nie było mnie w domu, kurier zostawił je na dole w sklepie. Kiedy wracałem z uczelni, sprzedawca krzyknął do mnie po imieniu. Teraz za każdym razem, gdy go mijam, uśmiecha się i mi macha. To drobiazgi, ale powodują, że masz fajny dzień.
Damian każdy dzień podczas Erasmusa spędzał ze znajomymi: Polką, Ukrainką i dwoma Holendrami. To z nimi najbliżej się trzymał w Rzymie. – Choć jesteśmy rówieśnikami, to różnimy się w kilku kwestiach. Holendrzy nie mogli pojąć, dlaczego na święta Bożego Narodzenia wracam do Polski. Ja z kolei nie rozumiałem, czemu w tym czasie nie chcą się zobaczyć z bliskimi. Musiałem przestawić myślenie i uznać, że nie wszędzie wartości rodzinne są na pierwszym miejscu. Pewnie ma to związek z moją wiarą. Mam wrażenie, że na Zachodzie odchodzi się od wartości chrześcijańskich, a jedyny cel w życiu to dobrze się bawić, zarobić kupę forsy i spędzić miło czas – opowiada.
Zosia też wspomina o różnicach kulturowych między erasmusowcami. Ale dla niej to dowód tego, jak różnorodna jest Unia: – Cieszę się, że mamy nieograniczone możliwości wyjazdów zagranicznych. To otwiera przed nami wiele furtek, dzięki czemu wciąż możemy się rozwijać i zdobywać nowe doświadczenia, zobaczyć, jak żyje się gdzie indziej, a także uczyć się otwartości i tolerancji.